Blue & red. Plus size w letniej odsłonie.

Blue & red. Plus size w letniej odsłonie.
Ponieważ w tym tygodniu zyskaliśmy dodatkowe dni wolne, a pogoda była bardziej niż sprzyjająca, wyciągnęłam z szafy sukienkę. I to nie byle jaką sukienkę, ale niebieską, z ciekawym wycięciem na plecach. Mojemu mężowi bardzo się taka stylizacja spodobała. 
 Do sukienki z Camaieu dobrałam sandały z Deichmanna. Do tego ciekawe kolczyki z zausznicami z Avon, łańcuszek i opaskę z kwiatkami z aliexpress.com i torebkę zakupioną na bazarku. Powiem Wam, że sama byłam bardzo zadowolona z mojego wyglądu.

 Kolczyki: Avon
łańcuszek i opaska: aliexpress.com

Ootd:
Sukienka: Camaieu
Buty: Deichamnn
Torebka: miejscowy sklepik 
Opaska: aliexpress.com 
 
Sukienka ma na plecach wycięcie. I tutaj uwaga. Do takiej sukienki musimy bardzo uważnie dobrać bieliznę. My, dziewczyny plus size nie możemy pozwolić sobie na wtopę w postaci wystającego spod sukienki stanika. Zresztą i szczuplejsze dziewczyny powinny o tym pamiętać.


Połączenie koloru niebieskiego z czerwonym było strzałem w 10. Mąż nie mógł się na mnie napatrzeć, lajki na insta się posypały (hahaha ;)), a ja chodziłam zadowolona, że wreszcie wyszło porządne słońce. Uświadomiłam sobie również, że muszę się opalić, bo wyglądam straaaasznie blado. 
Zapraszam Was serdecznie na mojego instagrama.

Plus size wychodzi na lunch.

Plus size wychodzi na lunch.
Bycie plus size, jak już kiedyś napisałam, nie oznacza krycia się w ciemnych, workowatych ciuchach (chyba, że ktoś je lubi, to wtedy droga wolna). Ja stawiam na różne kolory. W weekend wybór padł na pastele. Znalazłam w szafie jasne spodnie i koszulę i postanowiłam ładnie się ubrać.To, że weszłam w te spodnie uważam za swój mały sukces. Na pewno wyglądałyby jeszcze lepiej, gdybym zgubiła jeszcze parę kilogramów, ale na chwilę obecną nie mam co o tym marzyć, więc przyjmijmy, że wyglądałam najlepiej jak mogłam.Skąd je wzięłam? Sądząc po metce na pewno znalazłam w ciuchlandzie. Koszulę natomiast mam z Camaieu. Jest piękna.
Ootd:
Koszula: Camaieu
Spodnie: secondhand
Pasek i torebka: C&A
 Naszyjnik: aliexpress.com
Buty: Deichmann 
Muszę się Wam przyznać, że przez bardzo długi czas unikałam koszul. Wszystkie kojarzyły mi się ze sztywnym dress codem, a to zupełnie nie mój styl. Na szczęście czasy pokolenia Y mamy już za sobą, a w modzie panuje różnorodność, dlatego nie dziwi mnie, że bardzo ciężko jest obecnie znaleźć klasyczną białą koszulę z kołnierzykiem. No dobrze, będę szczera, pewnie łatwo jest znaleźć taką koszulę dziewczynom w rozmiarze 38 i mniejszym, ale jeśli ktoś, tak jak ja, został obdarzony hojnie przez naturę, to może mieć problem. Dlatego bardzo cieszy mnie to, że moja praca nie wymaga ode mnie noszenia garsonek. Prawdopodobnie musiałabym prać moją jedyną białą koszulę codziennie, bo znalezienie jakiejś, w której zmieści się mój biust, graniczy z cudem. Jeśli znacie jakieś sklepy, w których mogę znaleźć niedrogą, białą koszulę zostawcie mi namiar w komentarzu, zawsze może się przydać. ;)
Wracając do mojej stylizacji na ten dzień, do spodni z secondhandu dobrałam własnie koszulę z Camaieu, granatowe buty z Deichmanna, czarną torebkę z C&A oraz naszyjnik z aliexpress.com.
Ponieważ naszyjnik jest bardzo strojny zrezygnowałam tego dnia  kolczyków. Pamiętajcie, że nie do każdej stylizacji i nie każdemu pasują duże dodatki w liczbie więcej niż 1.
Kiedyś nigdy bym się nie odważyła wpuścić koszuli w spodnie. Jednak z wiekiem może dojść tylko do jednej z dwóch rzeczy: albo popadniemy w kompleksy i będziemy ukrywać nadmiar kilogramów, albo zaakceptujemy siebie jako kobiety plus size i postaramy się tak dobrać garderobę, żeby wyglądać przyjemnie dla oka i czuć się w tych ubraniach pewnie. Ponieważ ta koszula jest zwiewna i lejąca się, dobrze ukrywa to, co powinna, ale jednocześnie nadaje figurze kształtu o jaki  mi chodziło. Przynajmniej takie mam odczucie. Sądząc po komentarzach, które tego  dnia usłyszałam, wybór był więcej niż trafiony.
Buty na niewysokim obcasie dodały mi parę centymetrów i sprawiły, że chodziłam wyprostowana. Niestety buty na płaskim obcasie rozleniwiają mnie i sama zauważyłam, że nie dbam wtedy za bardzo o sylwetkę. Tak więc mała rada na przyszłość, jeśli chcecie wyglądać na wyższe nie garbcie się. Chodźcie wyprostowane, patrzcie przed siebie a nie pod nogi. Jeśli nie umiecie tak chodzić w adidasach czy trampkach, załóżcie obcasy, choćby niskie. To naprawdę działa.
Nie mam chyba już nic do dodania w kwestii mojej stylizacji. Założyłabym ją z myślą o lunchu z przyjaciółkami albo na randkę (mężatki też chodzą na randki, tyle, że zawsze z tym samym facetem ;)), wydaje mi się, że w obu sytuacjach sprawdziłaby się idealnie.
Jak widzicie u mnie wiosna upływa pod znakiem delikatnych kolorów. Ale gdy przyjdzie lato, to dopiero będzie szaleństwo ;)



Dlaczego kocham kwiatki?

Dlaczego kocham kwiatki?
Zdaję sobie sprawę z tego, że kwiaty na wiosnę nie są niczym pomysłowym (parafrazując Meryl Streep w "Diabeł ubiera się u Prady"), ale nic nie poradzę na to, że kocham ten motyw.
Kiedyś kwiatki kojarzyły mi się tylko z babcinymi ciuchami i sukienką Pani Doubtfire, ale to były też czasy, gdy za ostatni krzyk mody uważałam ogrodniczki, koszulkę z nazwą rockowego zespołu oraz czarną bandanę na głowie. Te czasy już dawno minęły i teraz kwiaty i kolory to moi najlepsi modowi przyjaciele. Dziewczyny plus size nie powinny ukrywać się tylko w szaroburych ciuchach. Zapamiętajcie to dobrze, czy tego chcemy czy nie, jest nas wiele i musimy być widoczne.
Tymczasem pokażę Wam całe dwie (jak zwykle nie miałam fotografa) fotki mojej stylizacji z ostatnich ciepłych dni.
Tego dnia było bardzo ciepło, ale wiał wiatr, więc narzuciłam na siebie rozpinany sweterek. Cóż innego mam na sobie? Spodnie z C&A, wisiorek chyba też tam zakupiony, srebrną koniczynkę od Mamy, okulary z Internetu, a reszta ciuchów to znaleziska ciuchlandowe.
Cała stylizacja kosztowała mnie niecałe 120 zł (łącznie z butami). Jak wiecie nie lubię wydawać zbyt wielu pieniędzy na ciuchy, ale lubię je kupować. Pod tym względem jestem zakupoholiczką. Dobrze, że szkoda mi wydawać kasę na ubrania, więc zaopatruję się głównie w ciuchlandach i tanich sieciówkach.T jednak trzeba lubić i mieć do tego jakąś smykałkę. Ja chyba ją mam, bo zawsze uda mi się znaleźć coś fajnego.
Buty: secondhand,
Spodnie: C&A,
Koszulka: secondhand.
Kwiatki zawsze wyglądają uroczo. Nie ważne czy są duże czy małe. Każda kobieta wygląda w nich delikatnie i niewinnie. Poleca je każdej dziewczynie, dużej i małej, bez względu na porę roku. Są uniwersalne. Chcecie na to dowodów? Zobaczcie co króluje na wybiegach. :) Kwiaty po raz kolejny pojawiają się w kolekcjach najlepszych projektantów świata.

Wesele w wersji plus size.

Wesele w wersji plus size.
W tym roku mamy z małżonkiem kilka wesel. Oczywiście, jak chyba większość kobiet, moją pierwszą myślą po zajrzeniu do szafy było: "Nie mam się w co ubrać!". Na szczęście gdy uczciwie przyjrzałam się ubraniom, okazało się, że posiadam 5 różnych sukienek, w których z powodzeniem mogę wystąpić na weselach. Na dobrą sprawę wystarczyłaby jedna, bo każde wesele jest w innym towarzystwie. Wszystko zależy od dodatków i chęci do kombinowania. w mojej szkole była jedna nauczycielka, która, jak sama twierdziła, miała tylko kilka zestawów ciuchów, które mogła ze sobą mieszać. W jej wykonaniu wyglądało to genialnie. Co chwila miało się wrażenie, że kupiła sobie coś nowego. Ja ciągle nad tym pracuję, ale mam nadzieję, że robię to coraz lepiej. Niedługo dojdę do perfekcji, ale zanim ten moment nastąpi będę Was zasypywać moimi nieudolnymi próbami.
 Wracając do mojej stylizacji na wesele,  postawiłam na moją nową-starą sukienkę od New Looka (znalezioną w secondhandzie). Sukienka jest jedną z moich secondhandowych perełek, ponieważ miała jeszcze oryginalne metki. Najwyraźniej był to czyjś nietrafiony zakup, ponieważ nie zauważyłam, żeby była w jakikolwiek sposób zniszczona. Nieduży dekolt, pastelowe kolory, motyw kwiatowy i długość do kolan, to wszystko bardzo mi się w niej podoba. Była to najdroższa rzecz, którą kupiłam podczas ostatniej wyprawy do Lubartowa. Kosztowała mnie 25 zł (na metce widniało 25 funtów, więc obniżka była nieziemska) i jest cudowna.
Sukienka: New Look znaleziona w secondhandzie
Torebka: secondhand
Buty: miejscowy sklep obuwniczy
Żakiet: Camaieu
Biżuteria: miejscowy sklep z biżuterią
Do sukienki dobrałam różowy żakiet z Camaieu (nie pamiętam dokładnie ceny, ale żakiety w Camaieu kosztują koło 160 zł), moje nowe buty na wysokim obcasie (89 zł) w kolorze nude oraz czarne dodatki. Torebka znana Wam z jednego z wcześniejszych postów, również ciuchlandowy łup oraz kolczyki i łańcuszek z czarnych koralików, które kiedyś zakupiłam w jednym z miejscowych sklepików i fioletowe bransoletki plączące się w moim kuferku z biżuterią.
Cała stylizacja kosztowała mnie niecałe 300 zł. To całkiem nieźle jak za kompletny strój.

Makijaż zrobiłam sobie sama. Dzięki bazie pod cienie z Biedronki, którą już opisywałam <KLIK> mój makijaż trzymał się od 14.00 do 3 rano. Oczy pomalowałam łącząc czarny i różowy cień, zrobiłam sobie kreskę na powiece, pomalowałam rzęsy, podkreśliłam brwi, a usta pomalowałam jasnoróżową szminką. Taki makijaż lubię najbardziej. Jestem dumną posiadaczką oczu o bardzo ciekawej tęczówce, więc bardzo często w makijażu stawiam właśnie na ich podkreślenie. Już nie wiem ile razy słyszałam od różnych osób pytanie o to, czy noszę szkła kontaktowe lub stwierdzenie, że mam niesamowite oczy (ostatnio podczas badań lekarskich do nowej pracy). Nie powiem, takie komplementy bardzo poprawiają samoocenę. Myślę, że nie tylko mi.
Mój makijaż 13 godzin od nałożenia.
Wracając do mojej stylizacji weselnej, dziewczyny plus size powinny stawiać na sukienki z rozszerzonym dołem lub podwyższonym stanem. Nie jest jednak powiedziane, że nie możemy nosić dopasowanych sukienek. Musimy jednak pamiętać o dobrze dobranej bieliźnie. Tym razem jednak skoncentrujemy się na sukience z podwyższonym stanem i rozszerzonym dołem. Jest to bardzo dobra opcja dla takich dziewczyn jak ja. Po pierwsze podwyższony stan ukrywa brzuszek, a po drugie nie muszę się martwić, że pupa nie zmieści mi się w sukienkę. Lubię krótkie sukienki, naprawdę. Lubię nosić też mini, ale na wesele wolę się aż tak nie odsłaniać. Weselna sukienka powinna być wygodna. Jakby nie było musimy w niej wytrzymać kilka godzin, tańczyć, bawić się itd. Ponieważ jednak rodzina będzie bacznie obserwować kto, w czym i z kim (zwłaszcza starsza część familii) musimy się dobrze prezentować. Wydaje mi się, że podołałam temu zadaniu, bo mój małżonek usłyszał od kilku osób z rodziny, że ma przepiękną żonę. Tak, moje kochane dziewczyny plus size. Można być piękną będąc większą. :)

Philips Lumea Plus - recenzja

Philips Lumea Plus - recenzja
Pora na wpis z cyklu: "ciocia dobra rada". Dziś na tapecie Philips Lumea Plus. Jestem niepoprawną poszukiwaczką nowości co często kończy się tragicznie dla zawartości mojego portfela. Jednak w takich sytuacjach kieruję się mottem koleżanki: "biednego nie stać na złą jakość". W moim przypadku odnosi się to jednak tylko do sprzętów elektronicznych, bo i ubranie i buty i kosmetyki dla mnie wcale nie muszą kosztować majątku. Dlaczego zdecydowałam się na zakup tego sprzętu? Odpowiedź jest dość prosta.  Golenie nóg i linii bikini powodowało u mnie wrastanie włosków i wysypkę. Co do depilacji piankami czy żelami, to była mało dokładna (albo ja byłam mało dokładna, ale efekt był ten sam). Powiecie pewnie, że zawsze zostaje wosk. No cóż... W moim przypadku się nie sprawdzał. Dlaczego? Opowiem Wam historię. 
Dawno, dawno temu, gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami, postanowiłam sobie wydepilować nogi. Kupiłam plastry z woskiem i zamknęłam się w łazience. Wszystko przygotowałam, nastawiłam się psychicznie i przystąpiłam do dzieła. Po pierwszym wulgaryzmie (było to hasło otwierające wyjście z podziemnego państwa kobiet w "Seksmisji") moja mama przybiegła zapytać się, czy nic się nie stało. Powiedziałam jej co robię i może lepiej niech nie zbliża się do łazienki, bo straci o mnie dobre zdanie. Kolejne przekleństwa i wrzaski spowodowały to, że w połowie chciałam przerwać, a mój rottweiler drapał w drzwi łazienki, bo chciał mnie ratować. Drugą łydkę ogoliłam, a resztę plastrów wyrzuciłam do śmieci. Po wielu latach postanowiłam pogodzić się z woskiem, ale jednak nie pozwoliłam sobie na depilację nóg. Zaczęłam małymi kroczkami. Zaprzyjaźnionej kosmetyczce pozwoliłam wyregulować sobie woskiem brwi. Doszło nawet do tego, że depilowała mi pachy i przedramiona (przed ślubem). Niestety moja zaprzyjaźniona kosmetyczka wyprowadziła się do Niemiec, a jednak nie stać mnie na to, żeby jeździć do niej co jakiś czas. Myślałam, że każda kosmetyczka będzie będzie dobra, żeby pozbawić mnie breżniewa... cóż to był za błąd. Okazuje się, że regulacja brwi woskiem bez powodowania urazu u klientki jest trudniejsza niż myślałam. I tak wracamy do podjęcia przeze mnie decyzji o zakupie Philips Lumea.
Tak się złożyło, że miałam trochę odłożonej gotówki, postanowiłam więc spróbować. Miałam możliwość zwrotu sprzętu, gdybym nie była zadowolona z efektów. Nie zwróciłam. Zapałałam do niego wielką miłością.
Philips reklamuje Lumeę stwierdzeniem, że włoski znikają już po pierwszym użyciu. Jest to częściowo prawda. Po pierwszym użyciu widać, ze włoski odrastają wolniej, są rzadsze i skóra przez dłuższy czas jest gładka. Po kilku użyciach Philips gwarantuje kilkutygodniową gładkość nóg. Spróbowałam, oto jak to wygląda.
Skórę należy przygotować. Nie powinno się używać Lumei na skórę po depilacji woskiem czy depilatorem. Powinno się ogolić wybraną powierzchnię. Przed użyciem należy się upewnić, ze jest sucha (nie stosujemy żadnych kremów czy balsamów). 
Philips Lumea musi być naładowana. Wybieramy moc z jaką Lumea będzie "strzelała" światłem na wybrany obszar skóry. W instrukcji znajdziemy tabelkę pokazującą jaka moc jest odpowiednia dla konkretnego koloru włosów. Ja używam jej na 4 stopniu mocy.
 Można wybrać jeden z pięciu stopni mocy. Ja wybieram "4".
Żeby dobrze wydepilować nogi potrzeba trochę czasu, Lumea nie jest zbyt duża. Dlatego polecam znaleźć dla siebie godzinkę, w czasie której nikt nie będzie nam przeszkadzał, nigdzie nie będziemy się spieszyć, żeby w spokoju przeprowadzić "zabieg".
Lumea musi ściśle przylegać do skóry inaczej impuls światła nie zostanie uwolniony. Nie musimy się jednak domyślać, czy już jest ok, na głowicy znajduje się długa dioda zmieniająca kolor na zielony, gdy epilator jest dobrze ustawiony. wtedy naciskamy spust i zauważamy błysk. Możemy przesunąć Lumeę w kolejne miejsce i powtórzyć proces lub powoli przeciągać ją po wybranej powierzchni trzymając przyciśnięty spust (błyski będą się pojawiać same).

Poniższe zdjęcie to fragment mojej łydki 3 tygodnie po ostatnim użyciu (powinno się stosować Lumeę co dwa tygodnie, ale nie miałam na to czasu), jak widzicie jest super. 
 Trzy tygodnie od naświetlania na moich łydkach są nieliczne, króciutkie włoski.
Gdy bateria już się wyczerpuje jedna z diod zaczyna świecić na pomarańczowo. Do zestawu jest dołączona ładowarka, ale muszę Was uprzedzić, że sprzęt ładuje się dosyć długo.
Z plusów Lumei mogę wymienić naprawdę dużą skuteczność. Poza tym znikły moje problemy z wrastającymi włoskami i wysypką. Nie używałam Lumei do depilacji twarzy, chociaż wiem, że nowsze modele mają specjalną nasadkę właśnie do tej części ciała. mój mąż chciał sobie co prawda wydepilować brodę, ale musiałam go uświadomić, że ten sprzęt nie nadaje się dla mężczyzn. Jest to zresztą zapisane w instrukcji.
Minusy? Jedyny to dla mnie mała powierzchnia naświetlania. Ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego.
Za jakiś czas zrobię aktualizację tego wpisu i napiszę Wam czy Lumea naprawdę pozwoliła mi na dwa miesiące odpocząć od włosków w niechcianych miejscach.
źródło: thebeautystop.com

Eleganckie plus size.

Eleganckie plus size.
Witam Was moje kochane Plus Size. Poprzednie posty dotyczyły stylizacji ze spodniami bądź legginsami. Tym razem pokażę Wam jak się ubieram, gdy chcę wyglądać elegancko. Tak na 100% elegancko. Dziewczyny plus size mogą pochwalić się pięknymi krągłościami. Musimy tylko nauczyć się je pokazywać. Jak wiecie nie chodzi mi o to, żeby świecić golizną lub narażać się na grubiańskie komentarze innych. Chodzi mi tylko o to, że dobrze dobrane ubranie pomoże Wam podkreślić to, co piękne i niestety coraz rzadziej spotykane (czyli piękną linię bioder) i ukryć to, co może Wam przeszkadzać. Dlaczego napisałam, że linia bioder jest coraz rzadziej spotykana? Cóż, jeśli popatrzeć na dziewczyny chodzące po ulicy można zobaczyć sylwetki z dwóch grup. W pierwszej są dziewczyny mające figurę modelek, thigh gap i mające (wybaczcie mi to stwierdzenie) wygląd dwunastolatek przed pokwitaniem, w drugiej dziewczyny ze zbędnymi kilogramami, które ubierają się bardzo niekorzystnie podkreślając tylko swoje wady lub ukrywając absolutnie wszystko. Ja, na przykład, mimo nadmiaru kilogramów, mam figurę klepsydry. Duży biust i biodra i zdecydowanie węższą talię. Niestety posiadam też brzuszek, który staram się zgubić, póki jednak to nie nastąpi staram się go chociaż trochę chować. Czasami wystarczy dobrze dobrana góra stroju, a czasem w grę wchodzą tylko majtki Bridget Jones. Osobiście się ich nie boję. Dobrze dobrane nie są widoczne pod ubraniami, ale przede wszystkim mają poprawić nasz wygląd. Posiadam takie dwie pary, ratowały mnie już kilkukrotnie z opresji i pozwalały zakładać nawet bardzo dopasowane sukienki.


Moja dzisiejsza stylizacja plus size to połączenie czerwonej ołówkowej spódnicy, czarnej koszuli, i płaszcza w pepitkę. Dobrałam do tego czarne sandały z Deichmann, biżuterię kupioną w Internecie i w KIK i kopertową torebkę z imitacji skóry węża.
Cała stylizacja kosztowała mnie mniej niż 130 zł. O ile dobrze pamiętam buty kupiłam za mniej więcej 79 zł, płaszcz kosztował 18 zł, koszula 6 zł, spódnica 8 zł, torebka 7 zł, kolczyki 4 zł i naszyjnik 4 zł.
 Ootd:
Spódnica, koszula, płaszcz i torebka: secondhand
Buty: Deichmann
Naszyjnik: aliexpress.com
Kolczyki: KIK.
Czerwona spódnica była dla mnie wyzwaniem. Nie miałam jeszcze nigdy ołówkowej spódnicy, bo bardzo bałam się tego fasonu. Skoro jednak Kim Kardashian może je nosić to dlaczego ja nie? ;-) Skoro moje proporcje ciała wyglądają zdecydowanie naturalniej. Jej długość wysmukla pupę i nogi, gdyby była to mini pewnie bym się nie odważyła na jej założenie (nie mam wystarczająco długich nóg, żeby się na to odważyć).
Czarna koszula jest moją "koszulą awaryjną". Gdy nie wiem co na siebie włożyć zawsze wisi w szafie i mnie ratuje. Tutaj też się przydała. Świetnie się komponuje z czerwoną spódnicą.
Płaszcz w pepitkę to również cudo upolowane w secondhandzie. Śmiać mi się chciało, że jego pranie kosztowało mnie więcej niż sam płaszcz, ale za to jest świetny. Jest dobry gatunkowo, w świetnym stanie, naprawdę, uwielbiam wynajdować na ciuchach takie perełki. 
 Płaszcz w pepitkę to moja secondhandowa perełka.
Buty to zakup z mojego ulubionego Deichmanna. Mają tam naprawdę świetne obuwie w bardzo przystępnych cenach. Uwielbiam buty na platformach. To świetna alternatywa dla obcasów, których nie potrafię za bardzo nosić. w platformach czuję się bardzo swobodnie. Chyba odzywa się we mnie jakaś ukryta cząstka dzieci kwiatów. Moim jedynym problemem jest to, że podobają mi się cały czas takie same modele. Podczas przeprowadzki odkryłam, że mam trzy pary praktycznie identycznych butów na platformach. Na szczęście małżonek jeszcze tego nie zauważył (Bogu niech będą dzięki za męskie niezwracanie uwagi na szczegóły. On pewnie myśli, że to jedne i te same buty). Muszę tylko pamiętać o tym podczas kolejnych zakupów.
 Elegancka wersja mnie w pięknym otoczeniu otwockiego parku.
Na koniec dodatki. Torebkę już opisywałam przy wpisie na temat legginsów, więc nie będę się powtarzać. Przynajmniej na razie, skoro blog dopiero raczkuje, macie możliwość szybkiego sprawdzenia co o niej pisałam. Co do biżuterii, jestem wielką fanką aliexpress.com. Kupiłam tam już sporo rzeczy ponieważ wychodzi mnie taniej niż zakupy z naszego polskiego Internetu. Co prawda na przesyłkę trzeba czekać tygodniami, ale nie przeszkadza mi to. Kolczyki kupiłam podczas wycieczki do Berlina w sklepie KIK. Wiem, że mają kilka sklepów w Polsce, ale jeszcze do żadnego nie dotarłam. Będę musiała się tam wybrać, bo chcę sprawdzić jaką mają ofertę.
Podsumowując, dziewczyny plus size muszą się przełamać do dopasowanych ciuchów. Możemy w nich wyglądać naprawdę ładnie. Trzeba tylko dobrze dobrać resztę stroju.
Mam nadzieję, że moje wywody chociaż trochę pomagają Wam w dobraniu dla siebie stroju na daną okazję. Zapraszam na mojego Instagrama i Snapchata, znajdziecie mnie pod nickiem: annde.style.
Do następnego razu :)

7 dni z jeansami. Dzień 7.

7 dni z jeansami. Dzień 7.
Dzisiaj już ostatnia stylizacja plus size z jeansami w roli głównej. Tak się złożyło, że miałam odwiedzić rodziców męża z okazji imienin teścia. Teściowie nie są ludźmi zwracającymi uwagę na to czy przychodzę do nich w odwiedziny w sukience, czy w dresach, ale chciałam ładnie wyglądać. Dlatego rano długo zastanawiałam się co na siebie założyć. Mogłam, oczywiście, wybrać spódnicę i koszulę, ale ponieważ mieliśmy jeszcze inne plany na ten dzień i nie byłoby czasu na przebranie się, postawiłam na połączenie jeansów, koszuli i butów na wysokim obcasie. 
Moja dzisiejsza stylizacja kosztowała mnie prawdopodobnie niecałe 120 zł. Najdroższe były buty. Oto, jak się udało dokonać tego "cudu". Buty kupiłam w okolicznym sklepie obuwniczym za 89 zł, a pozostałe rzeczy znalazłam w ciuchlandzie: spodnie 8 zł, koszula 12 zł, torebka 9 zł.
Do szarych jeansów dobrałam koszulę w ptaszki. Jestem nią zachwycona. Ten wzór bardzo mi się spodobał, wypatrzyłam ją na wieszaku gdy inna kobieta wybierała bluzkę dla siebie. Bałam się, że mi ją zgarnie, jednak ją ominęła.Wtedy ja, z gracją młodej łani, podskoczyłam do wieszaka i wcisnęłam koszulę do koszyka. O moich zakupach ciuchlandowych napiszę Wam jeszcze kiedyś na pewno, bo to w sumie dość fascynujące zjawisko.

 Ootd:
Koszula, spodnie i torebka: secondhand
Buty: sklep obuwniczy w mieście
Spodnie to szare rurki, jak już wcześniej wspomniałam, znalezione w secondhandzie. Jestem wielką fanką rurek, większość moich jeansów ma właśnie taki krój. Co zresztą na pewno już zdążyliście zauważyć. Mój mąż uważa, że podkreślają moją pupę, więc nie mogłabym się od nich wymigać nawet jakbym chciała. ;-)


Buty to mój najnowszy nabytek. Szukałam czegoś, co pasowałoby do mojej sukienki wybranej na wesele w tym miesiącu. Moje ukochane kobaltowe szpilki niestety się nie nadają. Żeby je kupić musiałam stoczyć małą batalię z małżonkiem. Te z Was, które już znalazły drugą połówkę na pewno znają ten ból. "Masz milion par butów, po co Ci kolejne?". Ja na szczęście nie posiadam jeszcze aż tylu par butów, żeby była to prawda. Dlatego po kilku celnych uwagach i konkretnych argumentach przemawiających za zakupem moja szafa powiększyła się o te cudeńka w kolorze nude. Kupiłam je w zwykłym sklepie obuwniczym. Wyróżniają się tym, że mają stabilny, grubszy obcas, dzięki czemu czuję się z nich komfortowo i nie boję się upadku na twarz (pisałam Wam o moich obawach przed chodzeniem w butach na wysokim obcasie). Dzisiaj postanowiłam je trochę rozchodzić. Idealnie pasowały do mojej stylizacji. Jestem z nich bardzo zadowolona. Tak właściwie to chciałam sobie takie kupić odkąd jedna z moich druhen takie miała na moim ślubie. I teraz mam, są tylko moje, są śliczne i je uwielbiam. :)
 Torebka wygrzebana w ciuchlandzie i buty z miejscowego sklepiku, moja nowa miłość.
Torebka jest jedną z moich zdobyczy ciuchlandowych. I tutaj muszę się Wam przyznać, że torebki to mój nałóg. W momencie wyprowadzki od rodziców przywiozłam pudło, w którym miałam 47 najróżniejszych torebek. Mój obecny mąż przez kilka miesięcy próbował mnie nakłonić do przejrzenia zawartości pudła i wybrania torebek, których już na pewno nie będę nosiła. w końcu mu się udało. Pozbyłam się ponad połowy torebek. Ponieważ były w dobrym stanie, oddałam je do kontenera na ubrania (na pewno je znacie). Gdybym to robiła dzisiaj pewnie zawiozłabym je do ZOO (moja mama powiedziała mi, że w ZOO właśnie zbierają torebki i zabawki dla zwierząt. Małpy uwielbiają damskie torebki). Na początku czułam smutek. Miałam wrażenie, że pozbywam się prawie członków rodziny. Potem jednak pocieszyłam się tym, że kupię sobie nowe w miejsce tych oddanych. :) Póki co kupiłam jedną, ale... mam zamiar kupić sobie teraz torebkę pasującą do butów. Mąż jeszcze nie wie o tym małym szatańskim pomyśle. Ale przecież wszyscy wiedzą, że kobieta musi mieć torebkę pasującą do butów. Dobrze, bardzo się rozpisałam na temat poboczny. wracamy do mojego looku. 
 Cały urok tej koszuli polega na wzorze. 
Ptaszki na gałązkach kwiatów są po prostu cudowne.
Na szyi mam wisiorek z New Yorkera.
Połączenie butów w kolorze nude, z jasną koszulą i jeansami jest tak samo dobre dla dziewczyn plus size jak i dla każdej innej dziewczyny. Jasne kolory rozświetlają cerę, podkreślają kolor włosów i oczu i pasują zwłaszcza na wiosnę, zanim jeszcze złapiemy mocną opaleniznę. Jestem dziewczyną, której bardzo ciężko jest się opalić, dlatego te kolory są dla mnie stworzone. Żeby moja stylizacja nie była zbyt nudna przełamałam ją ciemnymi paznokciami w kolorze śliwki oraz ustami pomalowanymi na fioletowo (szminkę kupiłam w Internecie). Bardzo lubię tworzyć niekonwencjonalne zestawienia czy to w stroju czy w makijażu. I prawdę powiedziawszy, odkąd zaczęłam pisać tego bloga, zaczęłam to robić częściej. Właściwie odkąd zaczęłam prowadzić bloga, mój mąż uważa, że wyglądam pięknie każdego dnia. Dlatego nawet jeśli nie macie zamiaru opisywać swoich stylizacji polecam Wam dbanie o swój wygląd, o każdy szczegół Waszego stroju, róbcie sobie zdjęcia. Nie musicie nikomu ich pokazywać, ale przecież możecie to robić dla siebie. I tu zmierzam do sedna: wszystko co robicie, róbcie dla siebie.
Fioletowe usta. Sądzę, że świetnie podkreślają moje zielone oczy.
Szminka zakupiona na aliexpress.com.

7 dni z jeansami. Dzień 6.

7 dni z jeansami. Dzień 6.
Szósty dzień z jeansami poświęciłam na stylizację plus size dla dziewczyn wybierających się do klubu. Z tej okazji wyciągnęłam moje szpilki zakupione kiedyś w Deichmann oraz czarną bluzkę z baskinką. Skoncentruję się najpierw na butach. Nie jestem dziewczyną noszącą szpilki. Znacie ten widok, gdy dziewczyna w niebotycznie wysokich obcasach chodzi w nich jakoś tak pokracznie, obcasy się wyginają na wszystkie strony, a Wy zastanawiacie się, w którym momencie zaliczy glebę? Mam wrażenie, że jestem właśnie jedną z takich dziewczyn (chociaż gdy zapytałam o to mojego męża stwierdził, że chodzę normalnie i mam paranoje). Na dodatek jest mi w nich zazwyczaj niewygodnie i bolą mnie stopy. Jednak te szpilki, zakupione kilka lat temu w Deichmann są najlepsze pod słońcem. Zamszowe, w cudownym kobaltowym kolorze, niesamowicie wygodne. Naprawdę, sama byłam w szoku, że jestem w stanie w nich chodzić, tańczyć, wytrzymałam w nich kilka wesel. Na dodatek pasują do większości moich sukienek (były również częścią mojej stylizacji na ślubnej sesji zdjęciowej). Zapłaciłam za nie pewnie koło 80 zł (poza kozakami nie wydaję na buty więcej niż 100 zł).
 Ootd:
Bluzka i spodnie: secondhand
Buty: Deichmann
Torebka: C&A
Okulary i naszyjnik: aliexpress.com
 Drugim elementem mojej stylizacji jest czarna bluzka z baskinką. Bluzki czy sukienki z baskinką są idealnym wyborem dla dziewczyn plus size. Widziałam już niejeden przykład na to, jak zwykła falbanka przy sukience poprawia wygląd figury. I mówię tutaj o przypadkach dziewczyn i kobiet, które naprawdę miały zdecydowanie więcej kilogramów. Wyglądały świetnie. Ja też polecam ten krój ubrań. Baskinki ukrywają wszystkie fałdki, podkreślają jednak talię, wysmuklają, nadają figurze kształt klepsydry. Nie wszystkie dziewczyny mogą się pochwalić tego typu figurą, więc dopomagamy naturze jak możemy. Oczywiście można się ściskać gorsetami, ale... po co? ;)
Do czarnej bluzki założyłam szare jeansy. Fason był oczywisty, do stylizacji klubowej w mojej opinii pasują jedynie rurki. Dzięki butom na wysokim obcasie zyskałam kilka centymetrów i optycznie wydłużyłam nogi. Sprytny zabieg dla każdej dziewczyny plus size.

Dodatki:
Buty: Deichmann
Okulary: aliexpress.com
Torebka: C&A
Moją stylizację uzupełniłam ukochaną czarną torebką, okularami "awiatorkami" i biżuterią imitującą gruby łańcuch. W makijażu natomiast postawiłam na czarny eyeliner, szare cienie i... pomarańczowe usta (mój najnowszy zakup - szminka Manhattan, zakupiona w Rossmann podczas obecnej obniżki cen na szminki, pomadki, konturówki do ust i lakiery do paznokci).
Zastanawiam się co wy zakładacie na wyjścia do klubów. Dziewczyny plus size, dajcie znać. Piszcie w komentarzach, wrzucajcie odnośniki na Instagramie, będę na pewno sprawdzała. Sama czasami szukam inspiracji i prawdę powiedziawszy bardzo nas mało w polskim Internecie. A ja bardzo chętnie Was poznam. Musicie tylko wyjść z ukrycia i dać się poznać. Pamiętajcie, że jesteście piękne. Bez względu na rozmiar ubrań pokazanych na metce.

7 dni z jeansami. Dzień 5.

7 dni z jeansami. Dzień 5.
Osoby pracujące w korporacjach na pewno znają określenie "casual Friday". W praktyce oznacza to ni mniej ni więcej tylko odejście od garnituru czy garsonki, na rzecz bardziej swobodnego stroju. Powinniśmy jednak pamiętać, że strój mniej formalny nie oznacza od razu zakładania do pracy dresu. Idealny strój na casual Friday jest tylko o stopień mniej oficjalny niż zwykle. Zazwyczaj, w firmach, w których obowiązuje oficjalny dress code, mężczyźni zakładają sportowe marynarki i ciemne jeansy, a kobiety spódnice i koszule (rezygnując z marynarek). Nie dotyczy to jednak najczęściej kadry kierowniczej lub osób pracujących na co dzień z klientem. Powinniśmy o tym pamiętać, by nie poczuć się zbytnio na luzie. 
W mojej pracy nie mamy obowiązującego dress codu, ale na co dzień staram się ubierać elegancko. Jednak w piątki nie odmawiam sobie zakładania jeansów. Tym  razem postawiłam na jeansy w połączeniu z czarną bluzką w kwiatki oraz czerwonym żakietem. Jeansy (oczywiście) są C&A, bluzka z secondhandu a żakiet z Camaieu. Do tego dobrałam ulubioną czarną torebkę z C&A oraz jasne buty znalezione w secondhandzie (już kiedyś o nich pisałam). 
Ootd:
Spodnie i torebka: C&A
Bluzka i buty: secondhand
Żakiet: Camaieu
Od razu muszę przeprosić Was za jakość zdjęć. Tego dnia nie miałam pod ręką żadnego z moich dwóch zaprzyjaźnionych fotografów ;)
Strój ten był przeze mnie starannie wybrany. Czułam się w nim świetnie. Po pierwsze bardzo lubię intensywne kolory. Po drugie, nie musiałam się martwić, że szef będzie krzywo na mnie patrzył. 
 Ten żakiecik z Camaieu kupiłam już kilka lat temu. Jednak do tej pory świetnie się sprawdza przy różnych okazjach. Jego kolor nie wyblakł, szwy mocno trzymają. Naprawdę to był bardzo dobry zakup. Dodatkowo krój tego żakietu jest rewelacyjny. Luźny, ukrywa wszystkie "boczki" i nadprogramowe kilogramy. Ponadto czerwony kolor dodaje "pazura" oraz, przynajmniej w moim przypadku, odwagi osobie go noszącej. Na zdjęciu powyżej zrobiłam zbliżenie na żakiet. Normalnie się go zapina na guziki, ale tego dnia było bardzo gorąco, więc zrezygnowałam z tego pomysłu.
Taka wersja stroju do pracy dla dziewczyn plus size jest według mnie odpowiednia zarówno na casual Friday jak na na co dzień w firmach, które nie mają wyznaczonego dress codu. Unikając głębokich dekoltów, zbyt obcisłych ubrań czy prześwitujących tkanin po pierwsze nie zasłużymy na naganę od przełożonego a po drugie pokażemy, że biurowa moda damska w rozmiarze plus size nie kończy się na czarnym garniturze i białej koszuli.
Korpodziewczyny plus size, nie dajcie się wcisnąć w szablon!




Instagram

Copyright © 2016 Od A do Z... , Blogger